Piotr Kletowski
("Projektor" - 5/2016)
Nie tak
dawno strona internetowa IndieWire opublikowała listę niezrealizowanych
projektów Davida Finchera – twórcy niezapomnianych filmów takich jak „Siedem”,
„Fight Club”, „Panic Room”, czy ostatnio „Zaginionej dziewczyny”. Wśród
rozlicznych, zarzuconych z różnych względów produkcji była filmowa adaptacja
noweli graficznej Charlesa Burnsa „Black Hole” – „Czarna dziura”.
Ten tworzony na
przestrzeni 10 lat, drukowany przez wydawnictwo Fantagraphic Books komiks,
stanowi dziś żywą klasykę amerykańskiej literatury obrazkowej, nęcąc swą
wizualną i intelektualną potencją kolejne generacje artystów, nie tylko
parających się kinem. Ponowne, polskie wydanie komiksu Burnsa (pierwsza edycja
rozpłynęła się wśród miłośników komiksów jak poranna mgła), dokonane przez
nieocenioną Kulturę Gniewu jeszcze raz pozwala dotknąć fenomenu Black Hole –
być może najbardziej poruszającej wizji apokalipsy w całej amerykańskiej
kulturze popularnej (a że w Ameryce nie ma innej, więc śmiało można napisać – w
całej amerykańskiej kulturze). Burns przenosi nas do późnych lat 70., do
Seattle, gdzie dogorywa seksualna rewolucja napędzana przez wszechobecne
narkotyki. Śledzimy losy grupy nastolatków, którzy padają ofiarą tajemniczej
plagi, roznoszonej przez kontakt z płynami ustrojowymi (zwykle podczas
uprawiania seksu). Ciała bohaterów przybierają dziwne, gadopodobne formy,
powodują, że dotknięci „chorobą” ludzie gromadzą się w miejscach odosobnienia,
by czekać na swój kres.
Choć mamy tu do czynienia
z bohaterem zbiorowym, wokół czterech postaci: wrażliwej nastolatki Chris, jej
niewiernego chłopaka Boba, obdarzonej ogonkiem zmysłowej malarki Elisy zwana
przez swą anomalię „Królową Jaszczurów” i zafascynowanym jej seksualnością
Keithem oscyluje fabułą komiksu, bo ta czwórka bohaterów symbolizuje całe
pokolenie „sex, drugs and rock’n’roll”, płacące najwyższą cenę za „zdobycze”
czasów „Flower Power”. Ale dzieło Burnsa dalekie jest od prostego
moralizatorstwa, posługującego się figurą plagi jako prefiguracji choroby AIDS
(przez konserwatywną propagandę określaną jako „kara” za rozpasaną
seksualność). Opowieść Burnsa wpisuje się bowiem we wciąż żywy,
charakterystyczny przede wszystkim dla modernistycznej formacji kulturowej
wątek, rozpatrujący miłość, także, a zwłaszcza miłość fizyczną, jako rodzaj
choroby – z jednej strony wyniszczającej cieleśnie i duchowo człowieka – lecz z
drugiej strony w jakiś sposób wyzwalającego człowieka, nie tylko z okowów
narzuconych mu przez kulturę, społeczeństwo i cywilizację, ale przede wszystkim
z własnych – psychicznych i fizycznych ograniczeń.
Innymi słowy miłość jako
choroba, przynosi człowiekowi destrukcję, ale i samopoznanie, odsłaniające w
nim to, co najistotniejsze. Te charakterystyczne dla Tomasza Manna, Fryderyka
Nietzschego, czy Arthura Schnitzlera obsesje odnajdujemy w wielowymiarowym
komiksie Burnsa, przenoszącego rozterki Franka Castorpa z „Czarodziejskiej
góry”, czy Filozofa z „Poza dobrem i złem”, na przedmieścia Seattle lat 70.,
wkładając je w enturaż hipnotycznego horroru sf, z turpistycznymi, lecz na swój
sposób fascynującymi (monochromatyczna kreska Burnsa świetnie buduje ponury,
lecz na swój sposób piekielnie zmysłowy świat przedstawiony opowieści) obrazami
kopulujących, przepoczwarzających się ciał, zmierzających do zagłady, choć
jednocześnie otwierających się na samopoznanie.
Jest więc „Black Hole”
nie tyle umoralniającą opowieścią (choć na upartego i tak można ją odebrać),
ale wieloznaczną, odsłaniającą cielesny (ale prowadzący do duchowego wymiaru –
tutaj mającego kształt biblijnego Raju Utraconego, skażonego przez demona
przybierającego postać węża, do którego powrót – podobnie jak jego utrata –
wiedzie przez grzeszny, seksualny upadek) wymiar ludzkiej egzystencji. Ciekawe
byłoby zapewne obejrzeć filmową wersję arcydzieła Burnsa, choć myślę, że
bardziej od Davida Finchera do tej roboty nadawałby się jego imiennik – David
Cronenberg – twórca „body-horrorów”, takich jak „Dreszcze”, czy „ExistenZ”.
Jednak z drugiej strony wątpię by udało się przekazać całe bogactwo
labiryntowej, „wężowej” struktury komiksu Burnsa na dużym ekranie.