Paweł Chmielewski
("Projektor" - 6/2017)
Dwa miesiące temu ukazał się trzeci tom (zatytułowany
„Jellinge”) serii „Lux in Tenebris”. Autorem historii jest Sławomir
Zajączkowski, scenarzysta komiksów wydawanych przez IPN (m.in. „Zamach na
Kutscherę”, „Akcja pod Arsenałem”), rysownikiem – Hubert Czajkowski z Lipska
(niedaleko Ostrowca Świętokrzyskiego), absolwent Zespołu Państwowych Szkół
Plastycznych w Kielcach z jej „złotego okresu”, gdy uczęszczało tam wielu, późniejszych
twórców opowieści graficznych.
Postarajmy się najpierw zarysować tło historyczne serii. Tom pierwszy otwiera datowanie 1039 r. – interesująca data, po upadku Mieszka II w państwie Polan panował kilkuletni chaos, nazwałbym go nawet „małą smutą” – powstania ludowe, najazdy Prusów i Czechów, wreszcie sklejanie dzielnic przez Kazimierza I, zwanego później Odnowicielem. Ciekawy i słabo rozpoznany okres w historii. Teraz rozszyfrujmy tytuły poszczególnych albumów – w przypadku komiksów Zajączkowskiego i Czajkowskiego są one istotne i stanowią trop interpretacyjny. Tom pierwszy „Romowe” odsyła nas do wymarłego w XVII w. języka Prusów.

Osnowa fabularna komiksu „Romowe” również sięga do
sprawdzonych konwencji – poszukiwania artefaktu przez śmiałków, wyruszających
do tajemniczej, dzikiej krainy. Tym artefaktem jest czaszka św. Wojciecha,
uratowana z najazdu czeskiego księcia Brzetysława i ukryta na Mazowszu.
Artefakt, co ciekawe i być może wymagałoby osobnej rozprawy, w realizacjach
popkulturowych bardzo często odwołuje się do symboliki chrześcijańskiej – od
Indiany Jonesa, do trylogii filmowej „Bibliotekarz”. Zestaw zachowań i reakcji
bohaterów jest również kanoniczny (bo tak buduje się prawie każdą opowieść z
kręgu popkultury – zgodnie z „Morfologią bajki” Proppa) – mamy zdradę (Suła),
złego (Ulfgar, kapłan Buzzi), metamorfozę ideową (Daiva). Główni bohaterowie
symbolizują, zgodnie z doktryną, dwa filary średniowiecznej monarchii
europejskiej – miecz (rycerz Wojmir) i krzyż (mnich Jakusz). Metafizyczne
zderzenie dwóch religii to również atrakcyjny wątek, który „podkręca” akcję – z
charakterystycznymi antynomiami: dobro-zło, miłosierdzie-brutalność. Krwawe
obrzędy są widowiskowe i chociaż niewiele (lub prawie nic) nie wiemy o religii
Prusów, to w imię konwencji akceptujemy wizję ofiar z ludzi, przyjętą tak
dobrze we wspomnianym Kinie Nowej Przygody autorstwa Stevena Spielberga. Na
poziomie historycznym, znając tragiczne losy ludu – moglibyśmy odbierać
„Romowe” jako obraz zmierzchu kulturowej formacji, obrazu świata, gdzie
istnieli jeszcze, rdzenni mieszkańcy. Autorzy komiksu oczywiście nie
interpretują swej opowieści jako, chociażby, figury zestawiającej Prusów z
Indianami Ameryki Północnej. „Lux in tenebris”, czyli „światło w ciemności”
(cytat ze św. Jana, zawarty w Wulgacie) wolałbym interpretować jako wychodzenie
z cienia ku odradzającej się państwowości pierwszych Piastów. Dzięki
zastosowaniu tej właśnie – znanej uczestnikowi kultury – siatki toposów,
umieszczonej w egzotycznej (sic!), cudownej, na poły mitycznej rzeczywistości –
sprawia, że „Romowe” czytamy z przyjemnością.
Gdy już jesteśmy przy świetle i ciemności, zatrzymajmy
się przy rysunkach Huberta Czajkowskiego. Ilustrator m.in. książek Jacka Komudy
i rpg „Dzikie Pola” (także graficznej oprawy magazynu „Komiks i my”) już
wcześniej „wgryzł” się w tematykę historyczną i poetykę charakterystyczną dla
komiksu akcji – jego rysunki są ekspresyjne, pełne dynamiki – dokładnie takie,
jakich wymaga tematyka serii „Lux in Tenebris”. Czarno-białe, kreślone tuszem,
operują światłocieniem (głównie cieniem), metaforycznie ukazują frazeologizm –
„mroki średniowiecza” i oddają klimat chaosu, z którego władcą piastowskiego
państwa mógł się wyłonić niekoniecznie Kazimierz, a być może mazowiecki książę
Miecław. Sama fabuła postawiła przed rysownikiem ciekawe wyzwanie: wykreowania
– bez jakiejkolwiek umocowania w istniejącej ikonografii, bo takiej brak –
świata Prusów. Skrzyżowanie, zwłaszcza w scenach obrzędów religijnych,
popularnego wizerunki plemion celtyckich (lub fryzyjskich) z rdzennymi
Amerykanami, dało interesujący, poza rysunkowy kontekst dla interpretacji
utworu. Przy obudowie graficznej każdego z tomów dobrym pomysłem jest również,
stylizowana na stare mapy i spotykana w niektórych dziełach literatury fantasy,
wklejka z planem obejmującym akcję utworu.
Dwie kolejne części – „Wilcza gontyna” i „Jellinge” –
konstrukcyjnie, fabularnie, ideowo, są kontynuacją tomu pierwszego. Zmienia się
oczywiście miejsce akcji – na Grody Czerwieńskie i mroźną Danię. Wciąż jest to
komiks gatunkowy – tym razem (tom drugi) rolę sił ciemnych odgrywa plemię/
horda – Wilkunów. Ta ludzko-wilcza hybryda, zamieszkująca bagna na Rusi porywa
księżniczkę Dobroniegę, narzeczoną Kazimierza Odnowiciela. Na ratunek wyruszają
oczywiście Wojmir i Jakusz. Jaką funkcję pełni w tej scenografii angielski duch
lasu Hern? Odsyłam do obejrzenia tekstu i przeczytania obrazu „Wilczej
gontyny”. Trzeci (jak na razie) tom porzuca cudowność i lekki, choć rodem z
koszmaru oniryzm poprzednich albumów – „Jellinge” jest komiksem akcji w stanie
czystym. Z Wikingami w rolach bohaterów. Scenariusz skręca w stronę „płaszcza i
szpady” – lub precyzyjniej, biorąc pod uwagę realia XI-wieczne – „miecza i
kolczugi”. Jest bardziej sienkiewiczowski od dwóch poprzednich odsłon. Jeśli dodamy,
że w finale drużyna rozrasta się do trzech osób, to oznacza jedno – ciąg
dalszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz