Paweł Chmielewski
("Projektor" - 3/2016)
Sienkiewicz – ten Homer
drugiej kategorii, Dumas Ojciec pierwszej klasy pisał Gombrowicz w
„Dziennikach” – wielbiony nie tylko w „pasie biblijnym” na południu USA i wśród
miłośników „historycznej fantastyki” w Chinach, był admiratorem westernu i
paperbacków. Potrafił – jak niewielu polskich pisarzy – swobodnie żonglować
stylami, figurami, nurtami literackimi – tradycją walterscottowską, ukraińską
powieścią poetycką, pamiętnikami Sarmatów.
Stworzył nie tylko fenomen, ale
i kręgosłup polskiej popkultury. Pisał doskonałe scenariusze, zanim powstały
pierwsze filmy. Dziś byłby postmodernistą i producentem seriali lub twórcą
komiksów.
Sprzysiężenie sześciu
Wyraziste kreacje, jednoznaczny
rys psychologiczny postaci pozytywnych i umiejętność tworzenia „czarnych
charakterów”, które stają się figurami fascynującymi, ulegającymi przemianie –
często według określonego schematu, prawie jak u lorda Byrona – są atutem
historii sienkiewiczowskich, doskonałym materiałem dla autorów adaptacji
komiksowych i rysowników. W tym skróconym – z konieczności – opracowaniu,
postaram się, dość szkicowo, pokazać kilkanaście, może kilkadziesiąt wersji „opowieści
z dymkiem”, inspirowanych prozą autora „Krzyżaków”.
Zacznijmy od anegdoty: podobno
Edward R. Murrow (dziennikarz znany z relacji z wyzwolenia Buchenwaldu,
słynnego „Good night, and good luck” i uratowania Ameryki przed szaleństwem
McCarthy’ego) określając kulturowe dziedzictwo większości stanów, stwierdził,
że składają się na nie trzy książki stojące na każdej półce – Biblia, „Ben Hur”
(1880) Lewisa Wallace’a i „Quo vadis” (1896) Henryka Sienkiewicza. Piętnaście
lat temu powstał w Kielcach komiks, który jest – jak dotąd – najobszerniejszą
obrazkową wersją prozy sienkiewiczowskiej. Stworzoną według amerykańskiego
modelu – kilka osób pracowało nad tym samym projektem, komiks ukazał się
(nakładem Kolporpress) równolegle z ekranizacją Jerzego Kawalerowicza, nie był
pojedynczym albumem, ale edycją dwuzeszytową (tu już wkracza nowoczesna
strategia ekonomiczna).
Autorem rysunków jest Jerzy
Ozga (z charakterystycznym budowaniem konturu i mimiki postaci wielokrotną
siatką kresek), okładki, inspirowane malarstwem akademickim wykonał Janusz
Ordon, dokumentacja historyczna i artystyczna oparta m.in. na obrazach
Szermentowskiego i Stachiewicza – Andrzej Rębosz, adaptacja powieści (mnie
najbardziej szkoda świetnie poprowadzonej, w formie epistolarnej, sienkiewiczowskiej
ekspozycji) – Jarosław Miarka, storyboard, kolor – Grzegorz Majcher i Jacek
Rzodeczko.
Już początek na Forum Romanum,
dzięki rysunkowi Ozgi, to opowieść przywołująca „Zmierzch i upadek Cesarstwa
Rzymskiego” Gibbona lub słynną śnieżną scenę pogrzebu Marka Aureliusza z filmu
Anthony’ego Manna. Bohaterowie są pobrużdżeni, zmęczeni, zmięci. To nie jest
świat młodych legionistów i patrycjuszy, to Rzym przedwcześnie podstarzałych
młodzieńców. Mamy tu ciemność, szarość, zmianę barwy w zależności od pory dnia
– wystarczy przywołać scenę wschodu słońca na tarasie w willi Nerona, gdy
kolejne kadry odtwarzają nam gwałtowne metamorfozy i wysycenie kolorów o
poranku. Kreska oddaje klimat powieści Sienkiewicza, lecz ważny jest ten drobny
detal, trochę groteskowy, dodany przez rysownika jako rodzaj obrazkowego
podpisu. To, chociażby w pierwszych scenach, ręka Winicjusza na temblaku.
Nieobecna w książce, ale przydająca indywidualizmu opowieści.
Różnicowanie i
zindywidualizowanie historii dostrzegalne jest w kreacjach postaci. Ursus to
stary, siwowłosy wojownik, jakiego nie było w żadnej wersji „Quo vadis”
(pomijając jeden kadr z adaptacji hiszpańskiej, gdzie rysownikowi mieszały się
kolory i z jasnowłosego opiekuna Ligii nagle zrobił srebrnowłosego). W całym
komiksie dwie osoby kradną show. To Chilon Chilonides i cezar Neron. Nawet nie Petroniusz, który
wyrasta w pierwowzorze powieściowym ponad głowy tłumu. Oto właśnie siła obrazu.
Kielecki „Quo vadis” sprzedał się w nakładzie (?), tu opinie są sprzeczne – od
kilkunastu do ponad pięćdziesięciu tysięcy egzemplarzy. Czasem można go kupić w
znośnej cenie na aukcjach allegro. Doczekał się też pirackiej wersji
wydrukowanej na Słowacji.
Szóstka lubi Sienkiewicza. W
steampunkowej, zabawnej, mistyfikacyjnej wersji „Nowych przygód Stasia i Nel”
wraz z albumem „Pierwsza brygada” (2005-2007) występuje szóstka bohaterów:
Józef Piłsudski, Staś Tarkowski, Kali, Andrzej Korczyński, Jerzy Bohatyrowicz i
Stanisław Wokulski. Ten superzespół (stworzony przez Tobiasza Piątkowskiego,
Rafała Bąkowicza, Krzysztofa Janicza i Krzysztofa Wyrzykowskiego) pojawił się
na łamach wystylizowanego na początek ubiegłego wieku czasopisma „Piechur”
(fikcyjnego), autorem scenariusza miał być sam Henryk Sienkiewicz, rysunków
Kamil Mackiewicz (postać autentyczna, twórca gazetowych pasków „Ogniem i
mieczem czyli przygody szalonego Grzesia” z 1918 r., drukowanych w „Szczutku”),
dodano posłowie Adama Ruska (znawcy, krytyka i monografisty polskiego komiksu
prasowego), a postaci umieszczono w odnowionych kontekstach, prowadząc nie
tylko dekonstrukcję polskiej klasyki pozytywistycznej, ale i czerpiąc z
pomysłów Allana Moore’a.
..jak ukraść komuś krowę...
Jedną z najbardziej zaskakujących figur sienkiewiczowskiego uniwersum –
w adaptacjach komiksowych – jest Kali. We wspomnianych „Nowych przygodach…”
nosi dredy. Hiszpan Jose Grau (o nim trochę później) ubrał
go w czerwoną
galabiję i czapeczkę, które upodobniają go raczej do drobnego kupca sprzedanego
za długi. U Czechów jest najpierw zabiedzonym i autentycznie wdzięcznym Stasiowi
poddanym, by potem, trochę obok intencji pisarza, wejść w rolę Shaki Zulu.
Jest w tym gronie realizacja kuriozalna.
Niestety polska. To „W pustyni i w puszczy” z 1990 r. (adaptacja Jacek Dąbała,
rysunki Tomasz Wilczkiewicz). Wprawdzie poprzedzono ją entuzjastycznym wstępem
prof. Lecha Ludorowskiego (wydawca „Studiów sienkiewiczowskich”), w którym
wspomniano m.in. brazylijską historię obrazkową o przypadkach Stasia i Nel,
przygotowaną w 1955 r. przez Józefa Górala z rysunkami Filipa Dachowskiego dla polskiej
młodzieży w Kurytybie, ale ten tekst niczego nie ratuje. Na rysunkach
Wilczkiewicza Kali cierpi na notoryczny wytrzeszcz, a niestaranność „maziania”,
aż narzuca pytanie, gdzie autor się tak spieszył. Wiele kadrów jest
najzwyczajniej brzydkich, przedmioty i szczegóły giną w trakcie opowieści. I
ten wytrzeszcz. Niestety nie tylko Kalego. Nie wiem dlaczego Staś wygląda jak
motyl Emanuel z czeskiej dobranocki. Z profilu. Sam komiks zmiażdżył zresztą i
posypał solą – jak Rzymianie Kartaginę – Wojciech Birek w swoim artykule o
ilustracjach i komiksach polskich na podstawie „W pustyni i w puszczy”.
11 lat po Dąbale i
Wilczkiewiczu przygodami Stasia i Nel zainteresowali się scenarzysta Rafał
Skarżycki i rysownik Wiesław Dojlidko. Komiks ukazał się niedługo po adaptacji
powieści (drugiej w historii polskiego kina) dokonanej przez Gavina Hooda. W
odróżnieniu od poprzedników, ten tom, jest malarski, dopracowany, dominuje
zmienność i płynność kadrów, obraz opowiada wymiennie z tekstem i sugeruje
zmiany miejsca oraz czasu akcji. Odbiór komiksu był niejednoznaczny, warsztat i
umiejętność budowania szczegółu (maszyny, architektura, etnograficzne realia)
Dojlidki wzbudzała podziw, ale sugerowano również brak doświadczenia w
budowaniu narracji komiksowego obrazu. W porównaniu do Dąbały i Wilczkiewicza
to był jednak skok jakościowy.
Ameryka i Kozacy
Młody Henryk Sienkiewicz jest
bohaterem jednej z pięciu części cyklu „Polscy podróżnicy” (obok m.in. Ignacego
Domeyki i Sygurda Wiśniowskiego) z 1988 r. Tekst, oparty w znacznym stopniu na
„Listach z podróży do Ameryki” napisał Stefan Weinfeld, rysunki są autorstwa
ucznia Grzegorza Rosińskiego – Marka Szyszko. Graficznie zeszyt prezentuje się
bardzo ładnie, dla zorientowanych w twórczości Sienkiewicza interesujące są
motywy i historie, przetworzone następnie i wplecione w tkankę fabularną
opowiadań amerykańskich. Choć oczywiście historię latarnika Sielawy (zmieniając
mu lekturę Kaczkowskiego na Mickiewicza) czy spotkania Indian w rezerwacie,
pisarz umiejętnie ubarwił. Fatalna jakość papieru sprawia, że kolory
wydawnictwa po niespełna trzydziestu latach zblakły, a za kilkanaście staną się
pewnie bure i nieczytelne.
Pod koniec 1989 i w 1990 r.
niewielkie (formatem) czasopismo „AS. Rozrywki umysłowe dla dzieci”, między
krzyżówkami, szaradami i palindromami drukuje „Krzyżaków” z rysunkami Marka
Rożka (zaś teksty zostały „wyciągnięte” z pierwowzoru). Patrząc na wizerunki
bohaterów – pomimo strojów z epoki – nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że czytam
coś w rodzaju „Star Treka”. To chyba przez ilustratorską manierę autora,
którego postaci są napompowane i mają zaledwie dwa, dość toporne, kroje twarzy
– kwadratowy i przypominający gruszkowatego androida.
W 2008 r. komiksową adaptację
„Ogniem i mieczem” w poetyce murali zaczyna tworzyć Rafał Roskowiński. Maniera
dość zrozumiała, artysta jest znany z dokonań w obszarze street artu. Komiksu,
ładnego graficznie – przede wszystkim ze względu na kolorystykę – nigdy nie
dokończył. Pierwszy zeszyt można zamawiać na stronie internetowej autora.
Ekranizacja Jerzego Hoffmana zasypała rynek próbami (zrealizowanymi, a częściej
zawieszonymi w fazie projektu i pojedynczych plansz) „Ogniem i mieczem”. Nie
wiem dlaczego, ale cokolwiek zduszony klimat adaptacji filmowej, udzielał się
twórcom komiksu i nie powstał żaden zeszyt, w którym czułoby się oddech i
prawdziwą przestrzeń Dzikich Pól. Tom według scenariusza Pawła Woldana z
rysunkami Janusza Glanc-Szymańskiego (wyd. 1999) jest mocno średni i dość mocno
kiczowaty, a sprowadza się do… niby odtworzenia… storyboardów filmowych,
bohaterowie mają zaś twarze znanych aktorów (nie w każdym kadrze
rozpoznawalne), skróty fabularne utrudniają zrozumienie treści. Mowa tu
oczywiście o czytelniku nie znającym tekstu źródłowego. Trochę inaczej, bo
bardziej samodzielnie, potraktowali temat Piotr (scenariusz) i Andrzej
(rysunki) Kacprzakowie. Postaci w ich komiksie (wyd. 1999) już nie przypominają
filmowych pierwowzorów, a historia jest prowadzona dość ślamazarnie. Strony to
raczej nie intencjonalny rozkład komiksowych kadrów, ale najczęściej
całostronicowych ilustracji.
Nie powstał 200-stronicowy
zeszyt Wojciecha Birka, którego rysownikami mieli zostać Tomasz Piorunowski
(autor storyboardu do hoffmanowskiego „Ogniem i mieczem”) oraz Tomasz
Tomaszewski. Mimo próbnych plansz wydawnictwo Egmont wycofało się z
przedsięwzięcia. Zbierający informacje z całego rynku komiksowego magazyn „Aqq”
(1/99) podał, że powodem był skandalicznie krótki termin jaki zostawiono
autorom na realizację.
...og sværd
Najprawdopodobniej – poza
granicami Polski – pierwszy po książki Sienkiewicza jako tworzywo dla opowieści
obrazkowej sięgnął „ojciec chrzestny” chorwackiego komiksu Andrij Maurovič
(1901-1981). Trudno powiedzieć czy „Ogniem i mieczem” poznał jeszcze w
dzieciństwie w Krakowie (gdzie przez parę lat przebywał z rodzicami) czy już w
szkole w Zagrzebiu.
16 listopada 1935 r. w czasopiśmie „Oko”
zaczynają ukazywać się czarno-białe paski komiksowe Mauroviča zatytułowane
„Ognjem i mačem”. Do 29 sierpnia 1936 r. wydrukowano kilkadziesiąt odcinków. W
2008 r. wznowiono je w albumie „Stripovi iż Oka” oraz niezależnie w książce
zawierającej jeszcze inny komiks chorwackiego artysty – „Zlatovo i zlato”.
Egzotyka pierwszej części „Trylogii”,
plastyczność opisu, filmowość scen, to gotowy scenariusz historii obrazkowej.
Światową karierę robi adaptacja „Ogniem i mieczem” amerykańskiego rysownika
George’a Woodbridge’a (1930-2004) przygotowana w 1958 r. jako 146 zeszyt w
serii „Classics Illustrated”, w której znalazły się wcześniej m.in. „Rob Roy”,
„Moby Dick”, „Ostatni Mohikanin”.
W pierwszej dwubarwnej wersji
zatytułowanej „With Fire and Sword” sienkiewiczowska akcja została zredukowana
tylko do wojny polsko-kozackiej, a w zasadzie oblężenia Zbaraża zajmującego
połowę zeszytu. Nie ma Heleny Kurcewiczówny, nie ma więc wątku romansu i
porwania. Skrzetuski wyglądem przypomina raczej szalonego ruskiego bojara niż
polskiego szlachcica. Pomimo sprawnej kreski, polskiego czytelnika mogą
rozbawić niektóre rozwiązania. Zagłoba jest łysy, chudy (tylko z hipisowskimi
włosami z tyłu czaszki) i jako jedyny nie nosi wąsów, Wołodyjowski to natomiast
potężny wojownik w zbroi. Szlachta nie nosi strojów sarmackich tylko przypomina
niemieckich rajtarów i walczy... rapierami. Kozacy, uzbrojeni w szable nie
różnią się wcale od Tatarów. Zabawną postać tworzy opasły, jowialny, obwieszony
łańcuchami Tuhaj-Bej.
Te urocze pomyłki nie są niczym nowym. We
włoskiej ekranizacji „Ogniem i mieczem” husarze mieli wszakże malutkie piórka
przytwierdzone do hełmów, zaś jeszcze w 2008 r. brytyjskie wydanie „Bez
dogmatu” zdobił na okładce konny portret jeźdźca z XVII w., gdy przecież
spowiedź dekadenta Płoszowskiego rozgrywa się u schyłku dziewiętnastego
stulecia.
Komiks Woodbridge’a cieszył się bardzo
dużą popularnością. Ukazują się np. wersja duńska „Med ild og sværd” (1974),
grecka edycja „Δία Πγροε καί Σίαηρογ” (1971). Czarno-biały rysunek pokolorowano
w nich zgodnie z obowiązującym w komiksie amerykańskim kanonem barw. Po kilku
latach Grecy wydali nawet cover zeszytu ze zmienioną okładką (większość
narodowych wersji korzystała z amerykańskiego pierwowzoru – konny pojedynek
Skrzetuskiego na białym koniu z rycerzem w zbroi dosiadającym czarnego rumaka)
i „podkręconą” kolorystyką. Drugą wersję zdobi widowiskowy kadr z głównym
bohaterem powieści w błękitnym stroju dworzanina Wazów przecinającym
(mieczykiem!) jednego z atakujących Kozaków.
Podwójną okładkę miały również wydania w
języku niderlandzkim. Pierwsza „Te Vuuren le Zwaard” (1974) nawiązywała do
rozwiązania Woodbridge’a, druga z 1975 r. za kanwę wzięła francuski zeszyt „Par
le Fer et le Feu” (1974) też bazujący na komiksie zza oceanu. Tutaj znalazł się
szarżujący i wrzeszczący polski rycerz, który w swym pędzie pozostawia za
plecami przerażonego półnagiego żołnierza w tureckiej czapeczce, przykrytego
baranicą. Wszystkie zeszyty (francuski, niderlandzki, również flamandzka
mutacja) wyszły w serii „Les Classiques Ilustres” jako numer jedenasty.
Maspan
ninyo, ang aking bagong roma!
W 1953 r. MGM rozkręca kampanię promocyjną
filmu „Quo vadis” w reżyserii Mervyna Le Roya, znanego chociażby dzięki jednemu
z pierwszych filmów noir „Mały Cezar”. Z promocją na Filipinach – pozostających
wtedy de facto protektoratem USA – wiąże się zamówienie na komiks. Rysuje go
Nestor Redondo (1928-1995) na podstawie dialogów Cladualdo del Mundo
(1911-1977).
Powstaje szesnaście plansz, które
wprawdzie nie odpowiadają zamówieniu MGM, ale młody Filipińczyk otrzymuje
propozycję pracy w Hollywood jako rysownik scenografii i storyboardów.
Początkowo odmawia, w Stanach Zjednoczonych pojawi się dopiero za kilka lat.
Zostanie jednym z najbardziej wziętych grafików DC Comics i Marvela kreśląc
m.in. postaci Supermana i Flasha Gordona.
Z oryginalnej pracy Redondo ocalało tylko
osiem plansz. To kluczowe sceny – walka Ursusa z bykiem, pożar Rzymu, koncert
cesarza Nerona. Stworzone w czerni i bieli są tak gęste, że bliżej im do
dawnych drzeworytów niż współczesnego, pośpiesznego i konturowego rysunku
komiksowego. Autor zachwyca przede wszystkim precyzją szczegółu i
portretowaniem osób dramatu. W tym przypadku umowa z MGM wymusiła skojarzenie
komiksu z filmem. Winicjusz ma twarz Roberta Tylora, Ligia – Deborah Kerr, a
Peter Ustinow jako Neron wypowiada przed samobójczą śmiercią słynne zdanie „Jakiż
artysta wraz ze mną ginie!”. Niesamowicie brzmi to w języku tagalog: „Ito ang
wakas ng damdaming artistang nasa akin!”. Plansze narysowane przez Redondo są
kolorowane przez jego fanów, ale odbiera im to cały urok. Mimo dobrych chęci,
fani postępują jak stacja Teda Turnera z czarno-białymi filmami z Bogartem.
„Quo vadis” to taki kanoniczny tekst
opowiadający o pierwszych chrześcijanach w rzymskich realiach. Paradoksem
powieści Sienkiewicza – jednego z największych bestsellerów w dziejach
literatury – jest fakt, że podobnie jak w „Ben Hurze” i „Ostatnich dniach
Pompei” świat antyczny jest fascynujący, zaś chrześcijański dramaturgicznie
mdły. Ten paradoks widać także w komiksie. Autorzy redukują lub zgrabnie
omijają ogromne partie tekstu i koncentrują się na najbardziej widowiskowych
scenach – ucztach u Nerona, walkach gladiatorów. Scena ich pojedynku znalazła
się na okładce „Quo vadis” (1974) wydrukowanego przez katalońskie wydawnictwo
Bruguera (później ukazały się tłumaczenia na inne języki z niderlandzkim na
czele).
Przekładu na język obrazu dokonał Juan
Martinez Osete (1921-2000), znany raczej z humorystycznych historyjek z Tito
Sandungo i Paco Bruto. Rysunek – zwłaszcza w scenach zbiorowych – jest często
dość szkicowy, sprawia wrażenie robionego w pośpiechu. Autor adaptacji Alberto
Cuevas (?-1967) nie pomija i nie myli wątków. Ten komiks Osete wydaje się nam
dziś ładnie archaiczny, nawet kolorystyka upodabniająca go do najwcześniejszych
Supermanów ma swój urok. Widać rzecz jasna techniczne różnice z realizacją
Redondo, ze zdecydowanym wskazaniem na Filipińczyka. Najlepiej wychodzą Osete
sceny uczt, gdy z lubością maluje sylwetki opasłych i znudzonych rzymskich
patrycjuszy. Niektórzy występują w modnych blond perukach! Uczty u Osete to
orgia cytrynowych barw. Nawet pożar Rzymu ma kolor nadmorskiego piasku. W
finale zamiast samobójstwa Nerona mamy kadr z cesarzem zasieczonym przez
zbuntowaną gwardię. Oczywiście w pancerzach koloru słonecznika.
„Quo vadis” przerabiany na operę, serial
telewizyjny, sześciokrotnie ekranizowany musiał mieć również kilkanaście, jeśli
nie kilkadziesiąt wersji komiksowych. Wystarczy jeszcze wspomnieć kilka. W 1997
r. w węgierskim magazynie „Füles” wydrukowano wersję Mihaly Vassa (ur. 1963),
lepiej znanego z „Draculi”, wykonanego w stylu modernistycznych obrazów Klimta.
W 2010 r. Carlos Alberto Fernandez Urbano,
używający pseudonimu Cafu przygotowywał dla francuskiej oficyny Glenat komiks
według adaptacji Patrica Buendii, który po paru miesiącach wydano w języku
niemiecki. Ten „Quo vadis” to znak naszych czasów. Okładka w stylu mangi z
liliową draperią, a rysunki wewnątrz, bryły formujące postaci przypominają
raczej gry komputerowe niż klasyczny rysunek. Nawet kolorystyka w burych sosach
kieruje nasze wyobrażenia w stronę pecetowych strzelanek.
Buď zdrãv, Caesare!
Bliższa malarstwu niż grafice jest czeska
wersja bestsellera Sienkiewicza wydana w 1991 r. Akwarele Lubomira Hlavsy
(uczeń Karela Saudka) są dekoracyjne, w pastelowych barwach. Trudno dociekać
jakie były wskazówki scenarzysty – Petra Vaňka – ale Poppea i Ligia są jak
rodzone siostry, ukochana Marka Winicjusza ma cechy rodowitej mieszkanki
południa Europy. Komiczny szczegół – w domu Pomponii na ścianie wisi krzyż.
Bardzo oficjalnie, choć za Nerona chrześcijanie dyskretnie kreślili znak ryby.
Czeski „Quo vadis” nie wzbudzał entuzjazmu
polskich recenzentów. W jednym z numerów „AQQ” (od końca lat 90. do początków
naszego wieku najważniejszy magazyn komiksowy nad Wisłą) z jesieni 2001 r.
przyznawano, że niektóre postaci są dość udane, dialogów jest za mało, zaś
akcja toczy się głównie we wnętrzach.
Ai-no otte-wonogarete
Teraz kompletna ciekawostka. Historię Ligii, Marka, Petroniusza, Nerona
odnajdujemy w bardzo egzotycznych dla nas krajach i językach. Koichi Kuyama w
artykule „Quo vadis w Japonii” podaje, że powieść Sienkiewicza stała się kanwą
dla trzytomowego komiksu Marito Ai „Kuovadisu”. Wydany w 1982 r. przez Joshi
Pauro-kai (zakon św. Pawła) składa się z zeszytów: „Ai-no otte-wonogarete” („W
ucieczce przed prześladowcami miłości”), „Moesakaruhonoo-no nakao” („W
rozdmuchanych płomieniach”) i „Ai-to megumi-no shori-he” („Ku zwycięstwu
miłości i łaski”).
Autor tej ciekawej informacji relacjonuje dalej, że jego zdaniem tytuł
zaproponowany przez polskiego pisarza stał się tak nośny, że jest inspiracją
dla twórców gier komputerowych, animacji i komiksów dla dorosłych. Tu jako
przykład podaje wydawnictwo Naizou Kudary „Quo vadis. Kakusei”. Odnajdując
zeszyt w sieci trudno zgodzić się z Kuyamą. „Kakusei” („Przebudzenie”) to
komiks erotyczny z autorem „Trylogii” – poza użyciem łacińskiej frazy – nie
mający wiele wspólnego.
Los caballeros
Holendrzy bardzo polubili Sienkiewicza. Po
drugiej edycji komiksowego„Ogniem i mieczem” wypuścili na rynek „De Teutoonse
ruiters” czyli „Krzyżaków”. To przedruk hiszpańskojęzycznego zeszytu wydanego w
1979 r. przez Editoral Bruguera, oficynę posiadającą oddziały w Barcelonie,
Caracas, Bogocie, Mexico City i Buenos Aires. „Los caballeros teutones” to
63 tomik w serii “Joyas Literarias Juveniles”. Adaptacji książki Sienkiewicza dokonał Andreu Martin Farrero (ur.
1949), zaś autorem rysunków jest Juan Jose Ubeda Fuentes (1925-1992), który w
latach 1965-1975. stworzył sześć zeszytów dla barcelońskiego wydawnictwa. „Los
caballeros teutones” jest najbardziej udaną jego realizacją.
Piękna i barwna historia – oto czym jest
komiks Fuentesa. W kolorystycznej szarży wyeliminował czarno-biały strój
krzyżacki na rzecz szafirowych, karmazynowych, turkusowych koszul z
(najczęściej) żółtym krzyżem. Przyzwyczajonym do filmowej wersji Aleksandra
Forda Polakom trudno będzie zaakceptować Maćka z Bogdańca, wielkiego jak góra,
paradującego w zielono-cytrynowej plerezie.
Pierwowzór literacki został potraktowany
dość swobodnie. Jest wprawdzie pierwsza scena w karczmie i śluby składane przez
Zbyszka przed Danusią, jest atak na krzyżackiego posła, scena przed katowskim
pieńkiem, gdy pada słynne „Mój ci on”, ale już dalej nie jest całkiem po
sienkiewiczowsku. Maćko zostaje raniony strzałą, zaś Zbyszko odchodzi kroków
parę i mieczem siecze niedźwiedzia. O Jagnie, ani słowa. Potem scenarzyście
jakby się znudziło. Kondensuje opowieść do granic możliwości. Danusia zostaje
porwana. Kadru jednak nie ma o podróży Juranda do Szczytna, jego upokorzeniu i
szalonej walce. Są krótkie poszukiwania i atak na zamek. Uwolniona Danusia pada
w ramiona Zbyszka. Zamiast grunwaldzkiej viktorii mamy Maćka wznoszącego –
niczym Oberix – toast zdobycznym, germańskim winem.
Nem erheti
bantalom!
Wierni literackiemu pierwowzorowi są
natomiast „Krzyżacy” po węgiersku czyli „Kereszteslovagok” (1990) według
translacji Ferenca Kissa stworzeni przez Atillę Fazekasa (ur. 1948), jednego z
najlepszych rysowników znad Dunaju (również autora komiksu według „Faraona”
Prusa). Kreska Fazekasa (czarno-biała) znacznie przewyższa realizację Fuentesa.
Węgier nie silił się na tworzenie własnych postaci, lecz skorzystał w wielu
kreacjach z modelu fordowskiego. Zbyszko ma więc twarz Kalenika, de Löwe –
Henryka Borowskiego.
Fazekas prowadzi akcję linearnie, nie
opuszcza żadnego z istotnych epizodów. Nie jest rysownikiem ciasno zamkniętym w
obrębie kadru, łamie jego ramy, wpisuje, lubi i potrafi narysować kilkoma
kreskami zbliżenie twarzy. To co najlepiej wychodzi Fazekasowi to dynamiczne
sceny batalistyczne. Najlepszą ich realizacją są sceny grunwaldzkiej bitwy.
Strona dzielona na trzy podłużne kadry symuluje doskonale szarżę krzyżackiej
jazdy.
Trudno powiedzieć jak wyglądaliby
węgierscy „Krzyżacy” w wersji kolorowej. Być może ta oszczędność i
hermetyczność języka Madziarów nie utorowały sienkiewiczowskiej adaptacji drogi
na zachodnie rynki. Sam Fazekas jest tam jednak ceniony jako ilustrator cyklu
„Star Wars”.
Hommes, femmes, enfants!...Les pretres
aussi!
Tak brzmi okrzyk wydany przez jeźdźca w hełmie ze złotymi skrzydłami,
owiniętego białym płaszczem z czarnym krzyżem, który galopuje na czele jazdy
tratującej palisadę, przerażone dzieci, płaczące kobiety. To kadr z „Le premier
cercle de l’enfer”, francuskiego komiksu wydanego w 2004 r. przez Les Editions
Hors Collection. Rysunki – Bernard Capo, scenariusz (na motywach „Krzyżaków”) –
Rodolphe.
Ładny – kolorowy, wymuskany, na kredowym papierze – zeszyt to drugi
tom. Trzy lata wcześniej powstał „Dans l’ombre des forêts noires” przełożony
rok później na język polski pod tytułem „W cieniu czarnych kniei”. Kontynuacja
zapowiadana jako „Pierwszy krąg piekieł” nigdy nie ukazała się na naszym rynku.
Scenarzysta zastosował dość nietypowy – jak na komiksy czerpiące z
prozy Sienkiewicza – zabieg narracyjny, uczynił opowiadaczem sługę Maćka i Zbyszka
z Bogdańca – Antoniego. Ten niedoszły mnich jest tchórzliwy, zabobonny, ale ma
jedną zaletę – potrafi pisać i opowiadać. Dzięki temu zabiegowi (narracji z
offu) udało się skondensować akcję i będąc zasadniczo wiernym Sienkiewiczowi
nie zgubić niektórych wątków. Oczywiście, zgodnie ze współczesnymi regułami
gatunku, musiały pojawić się pewne elementy cudowności i grozy (sceny przejazdu
przez las) i odstępstwa od literackiego pierwowzoru, gdy autorzy rezygnują
chociażby ze słynnej kwestii Danusi „Mój ci on”. Porównanie z „Krzyżakami”
hiszpańskimi wypada na korzyść Rodolphe’a i Capo, graficznie jest jednak gorzej
niż u Fazekasa. Razić może język – to dość przedziwna zbitka archaicznej
stylizacji z frazeologizmami spotykanymi we współczesnej polszczyźnie. Największy
minus francuskiej adaptacji.
Pousti a pralezem
Oficyna Bruguera w serii
literatury światowej dla młodzieży przygotowała oczywiście „W pustyni i w
puszczy”. Dzięki zeszytowi numer 22 czyli „A traves del desierto” (1975)
Sienkiewicz stał się jednym z najczęściej przerabianych na komiks klasyków na
obszarze Półwyspu Iberyjskiego i jego byłych kolonii. Przegrywał tylko z
Juliuszem Vernem i Aleksandrem Dumasem. Autorem rysunków do przygód Stasia i
Nel został Jose Grau (1914-1998) znany bardziej jako twórca cyklu o kobietach
wojowniczkach.
Stylistyka i barwy są bardzo zbliżone do
„Los caballeros...” co odpowiada modelowi przyjętemu przez wydawnictwo w „Joyas
Literarias Juveniles”. Grau wprowadził kilka innowacji – opowieść o Fatmie
rozgrywa się jako retrospekcja, jest zatem pozbawiona barw. Zmienia również
tony w scenie burzy piaskowej czy nocnej. Fabuła jest powiązana z pierwowzorem
literackim, nie mamy tu przekłamań na miarę późniejszych „kawalerów” (to pewnie
zasługa autora adaptacji Armona Lazaro). Wyeliminowane zostało natomiast dość
istotne pęknięcie psychologiczne w postaci Stasia Tarkowskiego. Zabijając lwa
pozwala odjechać porywaczom, nie strzela do nich. To złagodzenie wymowy
związane było – jak sądzę – z docelowym adresatem komisowej serii.
Scena z lwem lub też raczej humanitarne
jej rozwiązanie pozwalające Gebhrowi odjechać, zaś Stasiowi pozostać
nieskalanym bohaterem zostaje powtórzona w czeskim zeszycie „Pousti a pralesem”
(1990) – tekst Maria Rihova-Pavlikova, rysunki Olga Tesarowa. Zatrzymajmy się
na chwilę przy kresce, kresce jak na komiks dziecięcy nietypowej. Obrysy
przedmiotów i postaci wykonane czarnym tuszem, pozornie niedbale, wypełnione
zostają plamami farb wodnych w zgaszonej tonacji. Wszystko sprawia wrażenie
kreślonych od niechcenia, może trochę jak akwarelki Mai Berezowskiej.
Zeszyt nosi złudny tytuł, bo pustyni jest
tu niewiele, zaledwie dwie karty – od porwania do spotkania z Mahdim i w finale
książki. Rozbudowana jest natomiast sekwencja w puszczy. Uwolnienie Kinga,
pobyt w wiosce Kalego, wreszcie powrót i trochę piekielne, krwiste sceny, gdy
bohaterowie umierają prawie z pragnienia. Komiks dwóch Czeszek to raczej
eksperyment artystyczny niż solidne, zawieszone w amerykańskich wzorcach
rzemiosło, które poznaliśmy w hiszpańskich realizacjach.
Dla porządku wspomnę jeszcze o kilku
adaptacjach największego sienkiewiczowskiego hitu. O wydaniach „Quo vadis” z
1985 r. we francuskim magazynie „King”; włoskiej, utopionej w zielonościach i
czerwieniach adaptacji Rodolfo Tortiego w gazecie „Gornalino”, czy kładącej
nacisk na postaci chrześcijan i łagodzącej elementy okrucieństwa we francuskim
czasopiśmie katolickim dla dziewcząt „Bernadette” (1951).
Doliczyłem się pięćdziesięciu siedmiu adaptacji. W naszej komiksowej
kulturze post- postów, możemy powiedzieć o Sienkiewiczu: ten Bob Kane!, ten
Stan Lee pierwszej klasy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz